„Ratunku, to się nie mieści w głowie. Jak mogło do tego dojść?” – napisał kilka dni temu Lech Wałęsa na wieść o wydaniu książki Pawła Zyzaka pt. „Lech Wałęsa. Idea i historia”. Nazwisko 24-letniego historyka nie schodzi obecnie z pierwszych stron gazet. Mówią o nim wszyscy - premierzy, wicepremierzy, ministrowie, posłowie, publicyści i komentatorzy…
Książki Zyzaka nie czytali (za gruba), ale komentują, drwią z nazwiska, obrażają i grożą, głównie na podstawie jednej opinii, że książka traktuje o współpracy Wałęsy z SB i o tym, że „legenda „Solidarności”” ma nieślubne dziecko. A poza tym, wiadomo? „chora imaginacja autora”, „prawicowe sikanie pod wiatr”, „gorszy od SB” i „urologiczne pasje Pawła Zyzaka”. Przedstawiony przez media wizerunek autora i jego książki ma niewiele wspólnego z rzeczywistością i jest kolejną odsłoną polskiej bitwy o wolność słowa i badań naukowych.
Jak się IPN nie poprawi…
Kiedy niespełna dziesięć miesięcy temu rozpoczynała się kampania wymierzona w autorów pracy „SB a Lech Wałęsa”, podobnie jak teraz nie chodziło o rzetelną dyskusję na temat książki. Autorów publicznie porównywano do esbeków, wzywano do rozprawy na pięści, wykluczano z „cechu historyków”, nazywano paranoikami, a już po ukazaniu się kolejnej książki („Sprawa Lecha Wałęsy”) z ust pokojowego noblisty usłyszałem, że jestem „z pomiotu UB”. Czołowi krytycy publikacji IPN przyznawali, że książki nie czytali lub ją jedynie przeglądali, jeszcze inni składali deklaracje, że w ogóle nie zamierzają jej przeczytać. Wszyscy jednak mają się za specjalistów od historii, warsztatu naukowego i metodologii badawczej. Zbigniew Chlebowski, który zasłynął ostatnio wiedzą historyczną dotyczącą powstania wielkopolskiego (jego zdaniem wybuchło ono w 1880 r.), w kilka dni po ukazaniu się książki „SB a Lech Wałęsa” oznajmił, że nie zamierza jej brać do ręki i czytać, gdyż wie, że jest ona jednym wielkim kłamstwem.
Szef Klubu Parlamentarnego PO zapowiedział większą kontrolę IPN i zmianę ustawy o instytucie w taki sposób, by nie pracowali w nim „pseudohistorycy, którzy obrażają największe polskie autorytety” i „doprowadzają do wielu tragedii Polaków”.
Nierzadko tej odmowie wiedzy towarzyszyła chęć zablokowania dyskusji o najnowszych dziejach Polski. Przykładem takiej odmowy wiedzy połączonej z zakazem debaty nad przeszłością Wałęsy może być sytuacja, która miała miejsce w Opolu, gdzie władze miasta, prawdopodobnie pod naciskiem polityków szczebla centralnego, wycofały zgodę na organizację mojego spotkania autorskiego w bibliotece publicznej. Podobne interwencje miały też miejsce w innych miastach, m.in. Lublinie, Łodzi, Bydgoszczy, Głuchołazach, Kościerzynie…
Wydawało się, że praktyki rodem z głębokiego PRL stoją w sprzeczności z opinią wyrażoną przez Donalda Tuska: „będę walczył, żeby tacy ludzie jak Cenckiewicz mogli pisać książki”. Niestety, po książce Zyzaka, która nie ma żadnego związku z IPN, premier porzucił rozsądek i przyjął retorykę swoich kolegów, grożąc instytutowi, że jak się nie poprawi, to może ulec likwidacji.
Znów przypomniały się słowa Tuska z 2007 r., kiedy to na wieść o przygotowywanej w IPN książce o Wałęsie wyznał: „ludzie, którzy usiłują niszczyć autorytet Polski i życia publicznego w Polsce wewnątrz i za granicą, zostaną z tego bezlitośnie rozliczeni”.
W biografistyce opis takich zagadnień, jak chociażby krąg i klimat rodzinny, w jakim dorastał bohater książki, religijność opisywanej postaci, opinie ze sprawowania i oceny w szkole, pierwsze zawody miłosne, relacje koleżeńskie i przyjacielskie czy wreszcie wybory polityczne i zaangażowanie społeczne, jest czymś zupełnie naturalnym. Nie ma żadnego powodu, by w przypadku Wałęsy postępować inaczej, szczególnie że on sam poruszał wiele z tych spraw w swoich autobiograficznych książkach, licznych wywiadach i tekstach.
W jednym z wywiadów prasowych Wałęsa powiedział, że jest zwolennikiem ujawnienia wszystkiego (nie wyłączywszy nawet spraw intymnych), co znajduje się w archiwach IPN. Swój pogląd uzasadnił dość racjonalnie: „Inaczej znowu będzie wąska grupa ludzi, która będzie znała kompromitujące fakty z życia innych osób i będzie mogła tym grać” („Gazeta Wyborcza”, 17 V 2007).
Niedoskonała, bo pierwsza
Warto o tym pamiętać, zanim wytoczy się działa przeciwko pisaniu „historii a la Zyzak”. Być może bohater książki dobrze zapamiętał czasy, kiedy władze PRL upubliczniały różne fakty z życiorysu Wałęsy oraz jego rodziny, korzystając przy tym z rejestrów sądowych, materiałów prokuratorskich i milicyjnych kartotek. Przykładem tego może być publikacja z „Dziennika Bałtyckiego” (2 II 1984), w której opisano liczne konflikty z prawem członków rodziny Wałęsów. Zyzak mógł skorzystać z tamtych gotowych ustaleń, zamiast tego wybrał jednak indywidualne poszukiwania. Próbował zresztą nawiązać kontakt z samym Wałęsą, jednak jego kilkumiesięczne starania i prośby o spotkanie lub osobistą wymianę korespondencji zakończyły się niepowodzeniem (s. 10 ? 11). W ten sposób powstała książka na pewno niepełna, pod wieloma względami niedoskonała, a nawet słaba, ale zarazem będąca interesującą próbą pierwszej biografii opartej na szerokiej kwerendzie i bogatej literaturze przedmiotu, z opanowaniem której prawie każdy początkujący historyk ma kłopot. I wyłącznie z tej perspektywy powinna być oceniana, bez zbytecznych emocji i pasji polemicznej typowej dla sporów wśród bardziej doświadczonych badaczy.
Magisterska metodologia
Książka świeżo upieczonego historyka z Uniwersytetu Jagiellońskiego jest na rynku zaledwie kilka tygodni. Trzeba być zawodowcem lub pasjonatem historii, żeby w krótkim czasie przebrnąć przez 624 strony opasłego tomu, który powstał na podstawie przygotowanej w 2008 r. pracy magisterskiej. Już ten fakt powoduje, jak zauważył ostatnio Antoni Dudek, że „publikacja ta z nadwyżką spełnia standardy pracy magisterskiej”. We wstępie do swojej książki Zyzak podkreśla, że nie boi się żadnych źródeł historycznych ? zarówno tych wywołanych (relacji świadków), jak i pisanych (dokumentów). Szczególną wartość przywiązuje on do tzw. oral history (historii mówionej). Warto przypomnieć w tym miejscu, że krytycy IPN-owskiej książki o Wałęsie zarzucali autorom wykorzystanie „wyłącznie” źródeł pisanych, wytworzonych w dodatku przez „niewiarygodne” SB. Każdy, kto miał w ręku książkę „SB a Lech Wałęsa”, wie, że jest to zarzut nieprawdziwy, choć przyznać należy, że do relacji świadków (zarówno tych lubiących, jak i nielubiących Wałęsy) podeszliśmy z ostrożnością.
Zyzak uznał niejako stanowisko krytyków publikacji IPN za swoje i do narracji o Wałęsie wprowadził relacje świadków. Za nieprawdziwą uznać na
leży opinię, iż są to wyłącznie relacje przeciwników Wałęsy, a w dodatku w znacznej części anonimowe. Na 54 wykorzystane i zebrane na użytek książki relacje jedynie 13 z nich to świadectwa anonimowe. Nie są to także wyłącznie relacje przeciwników Wałęsy, bo za takie osoby nie możemy przecież uznać: Ewy Berberyusz, Bogdana Borusewicza, Andrzeja Celińskiego, Andrzeja Drzycimskiego, Karola Hajdugi, Jerzego Surdykowskiego, bp. Alojzego Orszulika czy Henryka Lenarciaka.
leży opinię, iż są to wyłącznie relacje przeciwników Wałęsy, a w dodatku w znacznej części anonimowe. Na 54 wykorzystane i zebrane na użytek książki relacje jedynie 13 z nich to świadectwa anonimowe. Nie są to także wyłącznie relacje przeciwników Wałęsy, bo za takie osoby nie możemy przecież uznać: Ewy Berberyusz, Bogdana Borusewicza, Andrzeja Celińskiego, Andrzeja Drzycimskiego, Karola Hajdugi, Jerzego Surdykowskiego, bp. Alojzego Orszulika czy Henryka Lenarciaka.
Notabene obsadzenie Lenarciaka w roli osobistego wroga i politycznego przeciwnika Wałęsy przez jednego z recenzentów książki świadczy o słabej znajomości realiów gdańskiej historii. Ponadto kryterium autentyczności i wiarygodności świadka nie zależy wcale od tego, czy dana osoba jest przeciwnikiem lub zwolennikiem bohatera książki, ale od umiejętności weryfikacji relacji i sposobu jej wykorzystania w pracy naukowej.
Świadkowie mówią
Wiele emocji wywołuje także korzystanie z relacji osób, które zastrzegły swoje dane personalne ze względu na obawy związane z ich bezpieczeństwem. W polskiej historiografii znamy wiele analogicznych przykładów takiego rozwiązania. Tego typu źródła wykorzystano chociażby w jednej z najważniejszych książek dotyczących grudnia 1970 r. ? „Grudzień 1970” (Paryż 1986). Z relacji anonimowych świadków historii korzystał m.in. Jerzy Surdykowski, który w cenionych przez wielu „Notatkach gdańskich” (Londyn 1982) powoływał się na „ludzi w oruńskiej firmie”, którzy opowiadali mu o tym, jak w „Zrembie” Wałęsa nielegalnie dorabiał w czasie pracy, korzystając z narzędzi i materiałów zakładowych. Wbrew obiegowym opiniom to właśnie z książki Surdykowskiego pochodzi pogląd jednego z mieszkańców Popowa, który w 1980 r. określił Wałęsę mianem „pijaka dziecioroba” (s. 63).
Zyzak zastosował w tym względzie podobną metodę badawczą, zaznaczając jednakże, że ze względu na akcje Urzędu Ochrony Państwa, który na początku lat 90. w Łochocinie „wykradł wszelką dokumentację na temat słynnego Polaka”, wiele osób boi się mówić na temat Wałęsy (s. 47 - 48). Autor uprawdopodobnił zebrane relacje informacją o dacie i miejscu ich złożenia oraz zapewnieniem, iż jest w posiadaniu danych personalnych tych osób.
Nie jest też prawdą, że najbardziej pikantne opowieści o młodym Wałęsie, jak te dotyczące chuligańskich wybryków, rażenia kolegów prądem, osadzenia w ośrodku dla trudnej młodzieży, aktywności w komunistycznym Związku Młodzieży Socjalistycznej, stosunkowo wysokiej pozycji w wojsku i pierwszych zawodów miłosnych, pochodzą wyłącznie z ust anonimowych świadków (s. 46 - 47, 52, 55 - 56, 60 ? 61).
Tam, gdzie było to możliwe, Zyzak starał się potwierdzić te informacje w dokumentach i okazuje się, że czasem nawet z pozytywnym skutkiem (str. 44 i 47). W protokole Zespołu Wychowawczego Internatu w Lipnie z 1960 r. czytamy: „Lech Wałęsa - rozrabiacz i palacz” (str. 44).
Wątek agenturalny
Byłoby wielkim uproszczeniem sprowadzić książkę Zyzaka jedynie do wątków bardzo osobistych i młodzieńczych w życiu Lecha Wałęsy. Autor towarzyszy Wałęsie, opisując okoliczności jego zatrudnienia w Stoczni Gdańskiej, uczestnictwo w rewolcie Grudnia , 70, werbunek przez SB i działalność jako TW „Bolek”. Wątek agenturalny kreśli przez pryzmat aktywności Wałęsy jako członka Rady Oddziałowej Wydziału W-4 Stoczni Gdańskiej oraz społecznego inspektora pracy.
Sam Wałęsa w rozmowie radiowej z Moniką Olejnik stwierdził przecież, że wyszedł z Grudnia , 70 z „trzema immunitetami”: „Ja miałem wtedy trzy immunitety - immunitet społecznego inspektora pracy, miałem immunitet delegata z całego wydziału na wybory związkowe, no i immunitet ten Bolka” (Radio Zet, 16 VI 2008). Zyzaka interesuje przy tym przyjaźń Wałęsy z Lenarciakiem, który stał się obiektem inwigilacji ze strony TW „Bolka”. Młody historyk przeciwstawia postawę Wałęsy i Lenarciaka wobec pogrudniowych represji. W przeciwieństwie do przyszłego przywódcy „Solidarności” kuszony przez SB większym mieszkaniem i samochodem Lenarciak pozostaje niezłomny i nie daje się złamać bezpiece.
Zyzak oddaje w tym miejscu głos mjr. Januszowi Stachowiakowi, który udzielił obszernej relacji (czterogodzinne nagranie wideo) na temat współpracy Wałęsy z SB (s. 121). Ten fragment książki niewątpliwie wzbogaca opisaną już wcześniej w pracy „SB a Lech Wałęsa” sprawę TW „Bolka”. Jednak niektóre interpretacje autora mogą budzić wątpliwości i świadczą raczej o niedokładnej lekturze książki IPN na temat Wałęsy.
Zyzak niepotrzebnie próbuje udowodnić na siłę, iż w tej sprawie można coś jeszcze dzisiaj nowego odkryć. Takim przykładem może być sprawa rzekomego „wycofania” Wałęsy ze stoczni w 1976 r. przez bezpiekę. Jest to teza niemająca podstaw źródłowych (s. 133). Wątpliwości budzą również rozważania na temat ewentualności podjęcia sformalizowanych kontaktów Wałęsy z SB po 1978 r., choć jednocześnie trzeba przyznać, że Zyzak nie postawił tu przysłowiowej kropki na „i”. Powołuje się on na notatkę funkcjonariuszy SB z rozmowy z Wałęsą przeprowadzonej w październiku 1978 r., podczas której miał on „wyrazić zgodę” na kolejne spotkanie z oficerami bezpieki, lecz nie na terenie zakładu pracy, gdyż „może być obserwowany przez swoich kolegów z opozycji” (s. 160 ? 161).
Wiele uwagi poświęca Zyzak działalności Wałęsy w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża, okolicznościom, w jakich przedostał się on na teren stoczni 14 sierpnia 1980 r., a także samemu wielkiemu strajkowi (str. 199 ? 247). Autor ukazuje proces stopniowej emancypacji Wałęsy, który porzuca dawnych przyjaciół z WZZ, otacza się ekspertami i doradcami związkowymi, a w politycznej rozgrywce z byłymi już kolegami umiejętnie wykorzystuje ludzi władzy, Kościoła oraz tzw. prawdziwków tropiących w szeregach „Solidarności” „Żydów z KOR”.
Opisany przez magistra Zyzaka sposób traktowania przez Wałęsę środowiska byłych WZZ oraz metody, jakimi neutralizował on wewnątrzzwiązkową opozycję i eliminował swoich przeciwników, uświadamia nam, jak wielkie talenty polityczne posiadał przywódca „Solidarności”, ale też, jak bardzo potrafił być bezwzględny w politycznych zapasach (s. 307 ? 313).
Polityczny megaloman
Zdaniem historyka imponowała mu władza i wojsko. Doskonale wyczuwał też taktykę komunistów, zwłaszcza po objęciu teki premiera przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego w 1981 r. (s. 380 - 381). Według historyka w okresie karnawału „Solidarności” strategia Wałęsy polegała na świadomym doprowadzaniu do zwarcia, po to, by następnie się wycofać i zademonstrować władzom swoje umiarkowanie i rozsądek (s. 343). Zgadzam się z tą opinią. Być może autor nazbyt w tym miejscu psychologizuje, ale jednocześnie, jak nikt do tej pory, przez pryzmat wypowiedzi samego Wałęsy i jego wiary w to, że jest mężem opatrznościowym, pokazał megalomanię przywódcy „Solidarności”. Wałęsa zapytany w 1986 r. o historyczne wzorce odpowiada, że takich nie ma, po czym bez skrupułów wymienia siebie obok postaci Jana Pawła II i Józefa Piłsudskiego (s. 299). Nieskrywana p
ycha i poczucie własnej wielkości wielu zrażało do Wałęsy.
ycha i poczucie własnej wielkości wielu zrażało do Wałęsy.
Zyzak obszernie cytuje wypowiedzi Oriany Fallaci, Lecha Bądkowskiego, Andrzeja Celińskiego, Andrzeja Gwiazdy, Adama Michnika, Bogdana Lisa czy Jerzego Giedroycia, których łączyła irytacja z powodu megalomanii Wałęsy. Zaniepokojony tym redaktor „Kultury” powiedział kiedyś, że „porównywanie marszałka Piłsudskiego z panem Wałęsą jest dla Piłsudskiego obraźliwe”.
Współczesny Dyzma
Naszkicowany w ten sposób charakter i wizerunek przywódcy „Solidarności” determinuje dalsze oceny Zyzaka na temat Wałęsy. Stanowi jak gdyby klucz pozwalający młodemu adeptowi historii zinterpretować zachowania i losy Wałęsy po 13 grudnia 1981 r. Stąd też, w jego przekonaniu, zarówno okoliczności, treść, jak i język tzw. rozmowy braci Wałęsów z 1982 r., podczas której Lech i Stanisław mówią o swoim rzymskim pochodzeniu i milionach dolarów na zagranicznych kontach bankowych, świadczą raczej o jej autentyczności niż esbeckiej manipulacji (s. 437 - 447). Końcowe fragmenty książki nie pozostawiają większych wątpliwości, że dla Pawła Zyzaka Lech Wałęsa to współczesny, ale jednak gorszy od literackiego pierwowzoru Nikodem Dyzma. Jednak i ta opinia młodego historyka nie jest wcale oryginalna, gdyż już w 1990 r. do Dyzmy porównał Wałęsę legendarny bard „Solidarności” Jacek Kaczmarski. „Jak to się stało, że człowiek prosty, nieprzygotowany do sprawowania funkcji kierowniczych, w gruncie rzeczy nieforsujący żadnej głębszej idei i wizji, urósł w świadomości publicznej do rozmiarów naczelnego poskromiciela systemu sowieckiego?” - pyta na koniec Zyzak (s. 576 - 577). Jego książka na pewno zbliża nas do odpowiedzi na to pytanie. I może dlatego wywołuje takie emocje.
A na koniec tym, którzy mówią, że takie książki nie powinny w ogóle ujrzeć światła dziennego, pragnę zadedykować fragment instrukcji Departamentu III MSW z 1973 r.: „Powodować wnikliwą ocenę przygotowywanych do wydania prac, szczególnie opracowanych przez osoby znane z wrogiego stosunku do PRL i socjalizmu oraz wywodzące się ze środowisk wrogich. W uzasadnionych przypadkach informować wydawnictwo o usiłowaniach przemycenia wrogich treści celem zapobiegania niepożądanym publikacjom”. Jak widać, wielu się marzy powrót do czasów obowiązywania podobnych instrukcji SB. Trzeba zrobić wszystko, by nie zrealizowali swoich marzeń.
Sławomir Cenckiewicz
Autor jest historykiem, byłym pracownikiem IPN. Wydał (wspólnie z Piotrem Gontarczykiem) książkę pt. „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”
za: „Rzeczpospolita”, 2.04.2009