Niewyjaśnione trudne sprawy zawsze wracają jak bumerang w najmniej odpowiednim momencie.
Nie ma duchownego w Krakowie, który nie znałby dr Wandy Półtawskiej. Przez lata prowadziła ona bowiem w seminariach duchownych wykłady z medycyny pastoralnej, dotyczące metod naturalnego planowania rodziny i ochrony życia poczętego. Pamiętam je do dziś, bo były prowadzone ciekawie i z ogromną pasją, przez co bardzo różniły się od innych nudnawych wykładów. Pani profesor znana była ze swojego trudnego charakteru (który tłumaczono jej przejściami w obozie koncentracyjnym), a także z wpływów, jakie miała wśród naszych przełożonych. Doświadczył tego jeden z moich starszych kolegów, który jako diakon ostatniego, szóstego roku zakpił sobie na wykładzie z jednej ze wspomnianych metod. Kosztowało go to bardzo wiele, bo wykładowczyni poszła na skargę do rektora, w wyniku czego owemu koledze wstrzymano mające się odbyć za miesiąc święcenia kapłańskie. Wanda Półtawska była także, a może przede wszystkim, znana z przyjaźni z Karolem Wojtyłą, w której to przyjaźni jednak nikt nie doszukiwał się żadnych tzw. podtekstów. Te wzajemne relacje zaowocowały wieloma pozytywnymi sprawami. Pani profesor mówiła bowiem swemu przyjacielowi, nawet gdy został papieżem, bez ogródek pewne rzeczy, które ukrywało przed nim jego najbliższe otoczenie.
Klasycznym tego przykładem jest sprawa abp. Juliusza Paetza, o którego wybrykach ludzie sprawiedliwi pisali do nuncjusza Józefa Kowalczyka. Ten jednak wszystko tuszował. To samo czyniły niektóre osoby w Watykanie. Dopiero Wanda Półtawska, wzorem św. Katarzyny ze Sieny, powiedziała o tym papieżowi prosto w oczy. I dopiero po tej informacji powołana została komisja papieska, która pojechała do Poznania. Nawiasem mówiąc, o skłonnościach abp. Paetza wiedziało wiele osób, gdy jeszcze w latach 70. pracował jako prałat w Watykanie. Pomimo to został biskupem w Łomży, a następnie awansował na stanowisko metropolity poznańskiego. Jeżeli więc niektórzy obawiają się ujawnienia korespondencji pomiędzy papieżem a krakowską lekarką, to nie dlatego, że przyjaźń ta źle rzutowała na obraz kandydata na ołtarze, ale dlatego, że przy okazji mogą wyjść na światło dzienne inne skrywane problemy. Afera poznańska nigdy do końca nie została wyjaśniona. Wielu molestowanych ma złamane życie, sprawiedliwy ks. Tomasz Węcławski odszedł z kapłaństwa, a główny „bohater” żyje sobie spokojnie w luksusie. Za nic też ma ewangeliczną przestrogę o gorszeniu maluczkich, pokazując się wciąż publicznie na uroczystościach kościelnych, czy to na procesji św. Stanisława w Krakowie, czy też na ingresie we Lwowie.
Przy okazji dodam, że zawsze dziwili mnie duchowni, którzy stawali nie po stronie skrzywdzonych, lecz krzywdziciela. Dlatego też trudno mi zaakceptować wywody ks. Kazimierza Sowy, który w artykule pt. „Po co mieszać Paetza z Janem Pawłem II?” broni arcybiskupa, pomijając kompletnie cierpienia, jakich doznali młodzi ludzie. Autor artykułu działa tutaj jak komisja „Pamięć i Troska”, która zajmowała się dobrym samopoczuciem ludzi uwikłanych we współpracę z bezpieką, a nie dramatami osób skrzywdzonych. W sprawie abp. Paetza, wbrew temu, co sugeruje ks. Sowa, nie chodzi o orientację seksualną hierarchy, lecz o to, że ten człowiek, wykorzystując swoją władzę, krzywdził własnych podwładnych, co w Kościele, w którym obowiązuje bezwzględne posłuszeństwo, jest rzeczą straszną. Wiem o tym dużo, bo po opublikowaniu książki „Księża wobec bezpieki”, w której opisałem inne postępowanie abp. Paetza, zarejestrowanego w aktach bezpieki jako KI „Fermo”, dostaję wiele listów z Łomży i Poznania. Niektóre relacje są wstrząsające. Jeden z ekskleryków napisał: „Do tej pory nie mogę się przełamać, aby przystąpić do spowiedzi i komunii św.”. Z kolei młody ksiądz napisał: „Jako chrześcijanin, który latami żył życiem duszpasterstwa przy podpoznańskiej parafii, nie mogłem i do dziś nie potrafię zrozumieć, jak bardzo TEN poznański i polski Kościół, który jest „domem” i „opoką” nie potrafił jasno powiedzieć, co jest prawdą, a co nie. Bo jak szukać z Nim siły, skoro sam nie potrafi opowiedzieć się za prawdą”. I kto tu działa na niekorzyść Kościoła? Ci, którzy przez lata walili głową w mur, aby bronić młodych ludzi, czy ci, którzy to wszystko tuszowali i tuszują nadal? (…)
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
(Gazeta Polska 10 czerwca 2009 r.)