Rząd Tuska wpycha nas w zależność gospodarczą i polityczną od Moskwy. To wiadomo nie od dziś. Teraz doszła do tego – używam tego słowa z premedytacją – zdrada stanu. Jeżeli ktoś ma co do tego wątpliwości, powinien zapoznać się z wywiadem ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego dla rosyjskiej „Gaziety” z 5 czerwca. Sikorski potwierdził w nim zgodę Warszawy na regularny dostęp Rosjan do systemu tarczy antyrakietowej, jeśli zostanie ona rozlokowana na terytorium Rzeczypospolitej.
By uspokoić opinię publiczną w Polsce i – jak należy sądzić – Amerykanów, Sikorski zadeklarował, że jest przeciwny stałej obecności rosyjskich przedstawicieli. Zamiast tego byłyby inspekcje i – być może – stały monitoring przemysłowy. Czyli uściślijmy: kamery rejestrujące wszelką działalność w bazie. Jak wiadomo, Moskwa niepokoi się o swoje bezpieczeństwo w związku z bazą. A Warszawa, „tuskowa”, spolegliwa wobec Kremla niczym generał Jaruzelski, wykonuje posłusznie polecenia Moskwy. Wystarczyło, że kilka dni temu wiceprzewodniczący Dumy Państwowej Aleksander Babakow oświadczył, że kraje UE powinny konsultować z nią swoje inicjatywy obejmujące strefę interesów Rosji… No to Tusk nie tyle konsultuje, co zaprasza Rosjan z powrotem nad Wisłę. Stosowną obietnicę złożył zresztą już podczas lutowej wizyty w Rosji.
Platforma likwiduje Polskę po cichu. Tym razem się jednak nie udało, gdyż rosyjski dziennik „RBK-daily” plan Sikorskiego ujawnił. Nieopatrznie potwierdził go i rzecznik ministerstwa Piotr Paszkowski, wskazując, że istotnie Sikorski powiedział to, co powiedział.
Gdy podniósł się mały – co charakterystyczne – szum medialny, kota ogonem próbował odwrócić szef klubu PO Zbigniew Chlebowski, określając w radiowych „Sygnałach Dnia” jako bzdurę doniesienia, że Polska zgodzi się na stałe monitorowanie elementów tarczy antyrakietowej przez rosyjskich oficerów: – Nie ma i nigdy nie będzie zgody na obecność przedstawicieli rosyjskiej armii w bazie, jeśli ta baza powstanie – zapewniał. Miał pecha, gdyż nie minęły dwa dni, a szef MSZ swą inicjatywę potwierdził.
Pewnie usłyszymy wielkie tłumaczenia, że jeśli Rosjanie będą kontrolować bazę, to nie zagrozi to w żadnym razie naszej suwerenności. Chlebowski i spółka będą mogli pleść te banialuki, lecz tak naprawdę rzecz nie leży w tym, czy do instalacji Rosja będzie mieć dostęp stały, czy okresowy, czy jej „eksperci” będą wchodzić do bazy w mundurach, czy po cywilnemu, czy wreszcie będą wtykać nosy w polskie sprawy osobiście, czy za pośrednictwem kamer przemysłowych. Istotą jest sama zgoda pokazująca, że Platforma nie cofnie się przed niczym, nawet przed ponownym wepchnięciem nas w orbitę rosyjskich (choć w istocie nadal sowieckich) wpływów, byleby tylko uczynić z nas „martwe pole” pomiędzy Berlinem a Moskwą. W tym kontekście wypowiedź wiceministra ON Stanisława Komorowskiego z zeszłego wtorku o tym, że NATO powinno mieć większą niż obecnie infrastrukturę w Polsce, przypomina koszmar. No bo przecież, jeśli Rosjanie zażądają dostępu i do tej „większej” infrastruktury, to premier da im to lekką ręką. Ku zadowoleniu Putina.
Niezależnie od tego, czy w Polsce tarcza się znajdzie, czy nie, deklaracja Sikorskiego, a więc i rządu, którego jest członkiem, dowodzi, że jedyne, na czym zależy tej ekipie, to spacyfikowanie naszego kraju jako niepodległego bytu politycznego. Nieprzypadkowo przecież jedna z głównych rosyjskich agencji informacyjnych określiła w lutym premiera mianem naszego człowieka w Warszawie. Naszego, czyli rosyjskiego, dbającego o interesy Moskwy…
{sidebar id=3}
Dlatego polityka rządu w sprawie tarczy kwalifikuje się przed Trybunał Stanu. Udostępnienie instalacji to zgoda na jawną działalność wywiadowczą rosyjskich służb specjalnych (wiadomo przecież, że Ruscy nie będą pod tarczą zbierać np. grzybów). Stawia to nas – co najmniej – w dwuznacznym świetle jako rzetelnego sojusznika politycznego i militarnego Stanów Zjednoczonych. Po drugie, Rosja nie jest naszym sojusznikiem militarnym, gdyż znajduje się poza strukturami NATO, czy – tak zachwalanego przez rząd karłowatego unijnego Eurokorpusu, do którego właśnie przystąpiliśmy, a który jest de facto instytucją mającą osłabić wpływy amerykańskie w Europie. Rosja także – z uwagi na antyamerykański kurs zimnowojenny – w przypadku konfliktu zbrojnego może stać się naszym przeciwnikiem.
Symptomatyczne jest, że sprawa ujrzała światło dzienne tuż przed rocznicą obalenia przez Wałęsę, Unię Demokratyczną, PSL, KLD i część prawicy – rządu Jana Olszewskiego. Pierwszego gabinetu, który spowodował wyciągnięcie nas z politycznej i gospodarczej orbity moskiewskiej i rozpoczął rokowania z NATO. Powszechnie uważa się, że przyczyną zamachu czerwcowego była lustracja i ujawnienie tzw. listy Macierewicza. Istota jednak wiązała się z brakiem zgody premiera na ustalenia Wałęsy z Moskwą dotyczące wprowadzenia spółek na tereny baz wojskowych opuszczonych przez wojsko rosyjskie. Innymi słowy – położono tamę ulokowaniu się w naszym kraju ekspozytury wywiadu rosyjskiego. Rząd więc musiał zniknąć.
Po 16 latach od tamtych wydarzeń rząd Tuska powraca do sytuacji sprzed 1992 r., a nawet sprzed 1989 r., czyniąc nas z powrotem „satelitą” Rosji, i nie jest to już li tylko jakaś współczesna finlandyzacja, ale pełne podporządkowanie się decyzjom Kremla. Epatowanie sloganem, że Rosja jest już państwem demokratycznym, więc można się z nią dogadywać, jest całkowitą bzdurą, co przyzna każdy pobieżny nawet analityk wewnętrznych stosunków w tym kraju. Dzisiejsza Rosja jest dalej państwem policyjno-militarnym, bezwzględnie likwidującym za pomocą służb specjalnych opozycję krajową oraz zagraniczną, by wspomnieć tylko zamordowanie Aleksandra Litwinienki.
{sidebar id=4}
Wiadomo było, że po 21 października Platforma odwróci całkowicie kurs polityczny ekipy Jarosława Kaczyńskiego, której celem było odbudowanie pozycji Polski jako strategicznego partnera międzynarodowego w Europie, tak w stosunkach z Rosją, jak i Berlinem (czyli w istocie z Unią Europejską). Dla „układu wasalnego” to było nie do zaakceptowania, nic więc dziwnego, że Sikorski jeszcze przed wyborami jednoznacznie zapowiedział odnosząc się do PiS: – Jeszcze jedna bitwa, jeszcze dorżniemy watahę, wygramy tę batalię! Wataha, nie do zaakceptowania z uwagi na twardą, zgodną z polskimi imponderabiliami, politykę wewnętrzną i zewnętrzną, określana także przez Władysława Bartoszewskiego jako bydło, na szczęście nie została dorżnięta do końca, tyle że nie ma w zasadzie nic do powiedzenia. I może się wyłącznie przypatrywać wykańczaniu kraju.
Polska w 1989 r. wybijała się na niepodległość m.in. z hasłem: ”Sowieci do domu”. W roku 2008 Donald Tusk i jego rząd chce, by znienawidzone mundury wróciły. Zresztą niekoniecznie muszą to być mundury. Silne wpływy ludzi Wojskowych Służb Informacyjnych, ich lobby w mediach i życiu polityczno-biznesowym dowodzą, jak dalece nie zerwaliśmy się z moskiewskiej smyczy.
Zadaniem opozycji jest, by ten „układ” wykończyć. W ten czy inny sposób.
Piotr Jakucki
(tekst został opublikowany w bieżącym numerze tygodnika "Nasza Polska")