Mimo rozejmu z Rosją w Gruzji jest wciąż niespokojnie. Z doniesień agencyjnych i korespondencji reporterów wojennych wynika, że rosyjscy agresorzy nie cofali się przed niczym. Zabijano cywili, w tym dzieci, bombardowano cywilne obiekty… Rosjanie używali kul rozpryskowych, zabronionych przez konwencje międzynarodowe.
Prezydent Lech Kaczyński udzielił osobistego wsparcia Gruzinom. W ubiegły wtorek mówił na wiecu w Tbilisi: – Jesteśmy tu po to, żeby podjąć walkę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nasi sąsiedzi ze wschodu pokazali twarz, którą znamy od setek lat. Uważają, że narody powinny im podlegać. My mówimy “nie”! Ten kraj to Rosja (…), która nadal uważa, że dawne czasy imperium wracają. Uważają, że dominacja będzie cechą tego regionu. Nie będzie! Te czasy skończyły się raz na zawsze!
Rzeczywiście, Kreml Putina i jego “klona” Miedwiediewa powraca otwarcie do polityki imperialnej, wskazuje na to chociażby powrót do wyścigu zbrojeń oraz wzrastająca gwałtownie produkcja militarna.
Rosja zawsze była zagrożeniem dla demokratycznej Europy, ale to rozumieją tylko politycy i narody doświadczone bezpośrednio
przez totalitaryzm komunistyczny. I dlatego przestrzegają:
Dziś Gruzja, jutro kraje bałtyckie lub Ukraina. A pojutrze? A dlaczego nie Polska, skoro Kreml już groził nam za wsparcie niepodległej Gruzji? Dla Sowietów czy Rosjan zawsze byliśmy
bliską zagranicą, czyli jednym z podbitych przez Moskwę państw. Znane jest ironiczne powiedzenie rosyjskie:
Kura nie ptica, Polsza nie zagranica. Nie wolno o tym zapominać, tym bardziej że nadal nad Wisłą znajdą się jurgieltnicy, którzy do tego okresu chcieliby nas wrócić. To, że postkomuniści oskarżyli prezydenta o
rusofobię, nie jest więc żadnym
novum. Natomiast krytyka działań prezydenta montującego koalicję popierającą wolną Gruzję ze strony Platformy Obywatelskiej i premiera Tuska dowodzi, że partia ta nie potrafi się wnieść ponad partyjną nienawiść. Jest to także świadectwo maksymalnego rusofilstwa obecnej ekipy. Pamiętamy, jak po wizycie Tuska w Moskwie jeden z największych portali internetowych kontrolowanych przez Kreml określił go jako
naszego człowieka w Warszawie. Potem okazało się, że Warszawa chciała umożliwić Rosjanom stały monitoring instalacji tarczy antyrakietowej, gdyby ta u nas powstała. Teraz „Wriemia Nowosti” piszą z satysfakcją:
Pan Kaczyński otrzymał na tę wizytę (w Gruzji)
błogosławieństwo prezydenta USA George’a W. Busha, jednak napotkał sprzeciw ze strony własnego rządu. To nie jest – w odróżnieniu od prowadzonej przez Pałac Prezydencki – polityka dyktowana dobrem własnego państwa, lecz wasalny stosunek do wschodniego sąsiada.
Lech Kaczyński wie, że Gruzja nie może zostać sama, gdyż inaczej tymi czy innymi środkami zostanie zgnieciona przez Kreml. Rosyjska prasa wprost pisze, że prezydentowi Saakaszwilemu wykopano już grób. Dla Gruzji szansą są więc międzynarodowe siły rozjemcze oraz polityczny sojusz zbudowany wewnątrz Unii Europejskiej przez państwa Europy Wschodniej. Na nikogo innego wolna Gruzja liczyć nie może, o czym świadczy wymuszona działaniami prezydenta RP reakcja Unii Europejskiej, w tym Włoch, Francji i Niemiec, które na początku poparły Moskwę. {sidebar id=4}
Obecny imperializm rosyjski żyje wyłącznie dzięki Zachodowi – krótkowzroczności i naiwności skrywanej za parawanem wspólnych z Kremlem interesów gospodarczych. Tak jest też w przypadku Gruzji. Spóźnione, bo już po inicjatywie Kaczyńskiego zapowiadane usztywnienie relacji z Rosją – m.in. wykluczenie jej z Grupy G7 – nie są w stanie przykryć kunktatorstwa instytucji europejskich, które nawet w stanie zagrożenia pokoju nie potrafią przemówić jednym głosem. Przecież wizyta Sarkozy’ego, prezydenta Francji, która teraz przewodzi Unii, była jego osobistą inicjatywą zakończoną do tego porażką.
To, co prezentuje Unia, przypomina Monachium, gdzie w 1938 r. demokracje zachodnie oddały Hitlerowi Czechosłowację, licząc, że III Rzesza tą zdobyczą się zadowoli. W istocie okazano wobec Niemców słabość, która przyspieszyła, a być może nawet sprowokowała II wojnę światową.
Dziś Putin i Miedwiediew sondują siłę i zdecydowanie Europy Zachodniej, UE i NATO, a nawet USA. Dotychczasowy przebieg wydarzeń może ich – niestety – satysfakcjonować…, gdyż gdyby nie Polska i kraje Europy Wschodniej, Gruzja mogłaby stać się współczesną Czechosłowacją. Hasło “Nie drażnić niedźwiedzia” wciąż obowiązuje w stosunkach z Rosją. Naiwnie przyjęto na Zachodzie, że wraz z tzw. upadkiem ZSRR Rosja stała się krajem demokratycznym, spełniającym wszystkie standardy demokracji, a więc należy go uznać za pełnoprawnego partnera gospodarczego i politycznego. Przymykano więc oczy (z niewielkimi wyjątkami – tu chlubną kartę zapisuje nasz kraj) na rzezie ludności czeczeńskiej. Odrzucano ustalenia dysydentów rosyjskich i niezależnych dziennikarzy, m.in. zamordowanej Anny Politkowskiej, że za zamachami przeprowadzonymi rzekomo przez terrorystów czeczeńskich stoją w rzeczywistości rosyjskie służby specjalne.
Zachód milczał i milczy, to wygodne dla biznesu. Niemcy z lekkością baletnicy poświęcają dobre stosunki z Polską i odbudowują pakt ekonomiczny z Rosją. Budują Gazociąg Północny. W pierwszych godzinach agresji przyznali rację Moskwie, oskarżając Tbilisi o czystki etniczne i gwałcenie praw człowieka.
Agresja na Gruzję, oprócz powodów politycznych, miała i cel o wiele ważniejszy: przejęcie kontroli nad zasobami ropy i
rurociągami, a w konsekwencji – pozbawienie Europy Zachodniej możliwości uniezależnienia się od Rosji. Ostatnimi politykami, którzy rozumieli, jakie zagrożenie stanowi imperializm sowiecki, byli Helmut Kohl, Margaret Thatcher i Ronald Reagan. Wiedzieli – wyciągając wnioski z kolejnych działań Kremla – począwszy od paktu z Hitlerem, poprzez topienie w morzu krwi wolnościowych aspiracji państw Europy Wschodniej, aż do instalowania dywersyjnych siatek na Zachodzie w postaci np. tzw. ruchów pokojowych i partii komunistycznych. Te doświadczenia wskazywały im, że Sowietom nie można popuścić ani na milimetr.
Dla Polski konflikt w Gruzji jest o tyle ważny, że pokazuje jak ważne jest dla nas zabezpieczenie własnych interesów bezpieczeństwa, oparcie się na Ameryce, a nie na Unii, a zatem uzyskanie porozumienia w kwestii tarczy antyrakietowe
j. Ujawnione w zeszłym tygodniu przez negocjatora Witolda Waszczykowskiego informacje o polityce ekipy Tuska w tej sprawie – jak i w wielu innych – są porażające. Tej ekipie nie zależy na sprawach bezpieczeństwa Polski, ale własnym wizerunku. Obyśmy nie musieli za to zapłacić.
{sidebar id=4}
Piotr Jakucki
(tekst ukazał się w bieżącym wydaniu tygodnika „Nasza Polska” dostępnym w sprzedaży od wtorku 19 sierpnia)